To miał być dobry poniedziałek. Chociaż kto mi powie, który z poniedziałków jest dobry? Tego dnia jednak miałem zobaczyć nową linię produktów Apple - zegarek - Apple Watch. W pracy jakoś szybciej czas płynął. Gdzieś pod skórą buzowała ciekawość. Byle do 18:00 myślałem.

I ruszyli… Tim Cook na scenie. Brawa, oklaski i uśmieszki. I skończyli. Brawa, oklaski i uśmieszki. Do domu. Oglądało się ten spektakl dobrze. Jak już pisałem poprawne uśmiechy. Oklaski w odpowiednich miejscach. No może tylko szef HBO, Richard Plepler zbyt łapczywie zerkał na ekran z tekstem gdzie co drugie słowo podrzucano mu „my tu w HBO uwielbiamy Apple”. I byłoby nudno nawet, bo oprócz daty premiery Apple Watch nie powiedziano nam nic nowego o tym urządzeniu - nie licząc faktu, że nie będzie go na razie w Polsce i, że model za 10 tysięcy dolarów ma darmową wysyłkę do klienta.

A jednak Apple miał swój „one more thing” i to co najciekawsze były (jeśli pamiętam) nawet trzy „niespodzianki”. Nie licząc faktu, że pokazano je na początku (Jobs zawsze pokazywał je na końcu) to dostaliśmy od inżynierów w Cupertino laptopa z ekranem Retina 2304x1440px, który wytrzyma do 9 godzin pracy. Nie ma nawet co wspominać, że ta bateria została umieszczona w komputerze o grubości 1.31 cm. Najgorszym z tego jest, że będziemy mogli pozbyć się wszystkich kabli i nosić ze sobą jeden do ładowania komputera oraz przesyłania danych i obrazu na zewnętrzne monitory. Toż to ewidentny krok wstecz. I ten brak wiatraków. Pewnie będzie się przegrzewał.

Nie ma nawet sensu wspominać o drugiej pseudo-rewolucji, która także nie wypłynęła przed konferencją (sam fakt, że utrzymano to wszystko w tajemnicy mógłbym nazwać sukcesem ale…) jest środowisko programowania ResearchKit, który podobnie jak HomeKit ma pomóc w tworzeniu aplikacji na urządzenia mobile. Tym razem chodzi o nasze zdrowie i integrację iOS z placówkami medycznymi.

Trzecim i już najnudniejszym ze wszystkiego, bo kto teraz ogląda telewizję jak mamy Youtuberów to uwolnione HBO Go na AppleTV. Wreszcie i nareszcie będzie można wykupić (chociaż na razie tylko w USA) abonament na dostęp do kanałów premium. Bez podpisywania lojalki z operatorem telewizyjnym. Bez dwustu pięćdziesięciu trzech wspaniałych kanałów, z których oglądamy zapewne pięć. Taka mała furteczka uchylona do uwolnienia telewizji. Do przekonania wielkich operatorów, że na telewizji na żądanie, w sieci da się zarobić. Taki tam drobny szczegół. Ale kogo to obchodzi.

alt text

Jestem zażenowany po konferencji Apple. Zażenowany czytając opinie o nowym MacBooku. Próbując przedrzeć się przez gąszcz wymuskanych analiz, że „najwięcej osób kupuje ten komputer ze względu na wygląd” i można na nim jedynie pisać. Wiem, że każdy redaktor prawiący o Apple jest młody i ResearchKit mu nie potrzebny do zdrowia. Trochę to dziwne, bo gdyby faktycznie pamięta świetlane lata Stevea Jobsa (do których tak ochoczo wraca), zapewne doceniłby uroki tego rozwiązania które przypomni mu „weź tabletkę, weź tabletkę”. Jestem zażenowany płaczem na jedno złącze w laptopie ultra mobilnym, który nie będzie wymagał noszenia ze sobą piętnastu kabli bo gniazda USB-C będą wkrótce standardem. Jestem zażenowany krótkowzrocznością i nie dostrzeganiem rewolucji, która powoli odkrywa się w sposobie oglądania telewizji. Tak mili Państwo, po tej konferencji czuję się byle jako.